To z pewnością nie to co "Blue Velvet", lecz naprawdę ciekawy obraz z klimatem godnym Davida Lyncha. Jest jak zwykle u niego psychodelicznie, brutalnie, perwersyjnie...dalej wymieniać? Jeden jednak szczegół mi się nie podoba, a mianowicie nie wydaje wam się też, iż trochę naciąganą rzeczą jest wciskanie każdemu bohaterowi jakiejś perwersji seksualnej, lub chorego umysłu? Zauważcie ilu jest wariatów w tym filmie. Praktycznie wszyscy. Poza tym czasami mam wrażenie, że reżyser ten wrzuca do filmu to co w danym momencie przyjdzie mu po prostu na myśl. To tak jakbym pomyślał teraz o pączku i zrobił z niego obiekt pożądania, lub narkotycznych wizji głównego bohatera. Pytanie tylko czemu to ma służyć? Klimatowi? Oczywiście. Lecz jakiś sens zachowany także musi być.